W tym roku udało mi się namówić M by
przyjechał do mnie na święta, (M jest katolikiem) Nie chciałam kolejnych świąt
Wielkanocnych spędzać samotnie. M miał przyjechać w piątek późnym wieczorem, co
wiązało się z tym że musiałam koszyczek ze święconką przygotować sama.
Wiedziałam co nieco co powinno się znaleźć
w naszym koszyczku -kiełbaska, chleb, jajko, babka, chrzan i baranek o tym
wiedziałam na 100%. Jednak jaka to ma być kiełbaska , ile tego chleba włożyć,
jajka powinny być ugotowane ale czy mogą być pomalowane, chrzan starty czy w
kawałku? Pytania piętrzyły się przede mną . M nie będąc świadom mojej niewiedzy
na początku powiedział że do koszyczka ma trafić to co się podaje na stół. Wszystko
co podajemy ma trafić do koszyka? Na pewno? Zastanawiałam się drapiąc się
pytająco po czuprynie. Cóż innego mogłam
zrobić po prostu pytałam się
sprzedawczyń które patrzyły na mnie jak na wariatkę. Bo stara, wielka baba a
nie wiec co do koszyczka włożyć, a i każda mówiła co innego. Jedna powiedziała
mi że powinnam włożyć ocet .Ocet ?? Jednak nic mnie nie zraziło, byłam taka
szczęśliwa że M przyjeżdża i że idziemy do kościoła razem. Jarałam się całą sytuacją jak dziecko. W
sobotę cała nasza rodzinka poszła do kościoła. . M zachowywał się wspaniale z
cierpliwością tłumaczył mi co, kiedy i jak. Spodziewałam się nabożeństwa itd. a
tu zoonk trwało to zaledwie 10 minut.
Ksiądz kazał podnieść koszyki do góry i pokropił nas i koszyk wodą i powiedział
że mamy wyjść tylnim wyjściem. I to tyle nawet M był w szoku że tak krótko. Na
nabożeństwie się zawiodłam, ale nie na całych świętach spędziliśmy je bardzo
miło i rodzinnie pomimo śniegu na zewnątrz .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz